A Lucjan nie chciał jechać...
Ostatnie dwa dni spędziliśmy na działce pilnując bałaganu, który zostawili robotnicy wyjeżdżając na weekend do domów .. Dwie nocki spędzone w ich baraku nie należałyby do najprzyjemniejszych, gdyby nie fakt, że byliśmy na własnym kawałku ziemi i to nas niesamowicie uszczęśliwiało....
Ale muszę przejść do rzeczy..
W drodze na działkę, przekonaliśmy się, co zaszło w naszej miejscowości podczas piątkowej burzy... Ten widok i inne obrazy przeraziły nas bardzo....
Widzieliśmy kilka zniszczonych domów z zerwanymi dachami, bez fragmentów ścian zewnętrznych, połamane słupy energetyczne i powyrywane z korzeniami drzewa... Było nam przykro, gdy patrzyliśmy na te zniszczenia.. Baliśmy się, że jak przyjedziemy na naszą działkę, ujrzymy podobnie przerażający widok, ale na szczęście śladów po burzy nie było zbyt wiele... uff.
Jednym z nich był przewrócony kosz na smieci:
Drugim po prostu woda w naszych glinianych dołkach pod dom i garaż:
Trzecim - obecność pewnych charakterystycznych gatunków zwierzęcych:
A czwartymm ... tzw. objaw sztywnych nóg:
Ledwo się szło po tych gliniastych terenach..
Na szczęście nasz toi toi i żaden inny sprzęt nie ucierpiał...
Poza śladami burzy, warto wspomnieć, że na działce pojawiły się w tygodniu bloczki fundamentowe i cement. Yuppii!!! Poniżej umieściłam ich fotki:
A to zbrojenie, które przygotowane zostało do ław fundamentowych:
A my...
Jak tylko się wypogodziło, postanowiliśmy się deczko poruszać i pozbieraliśmy trochę kamieni takich jak te niżej pod nasz przyszły skalniaczek.. Były i takie eksponaty, które nie chciały zmieniać miejsca pobytu i stawiały opór, więc one po prostu zostały pozostawione same sobie.
Myślę, że weekend biorąc pod uwagę nasze ciekawe zajęcie, wcale nie należał do nieudanych, a już napewno nie należał do nudnych..
Więc niech Lucjan żałuje, że nie chciał jechać z nami tylko wolał się pobyczyć